Kolejny weekend w San Francisco za nami. W sobotę wybraliśmy się na wschód słońca. Co prawda na takie okazje przydałyby się chmury lub mgła. Tym razem było prawie bezchmurnie, ale i tak ten widok chyba zawsze będzie zapierał dech w piersiach.
Na wycieczkę o świcie chętnie zgłosiła się Monika z gotujebolubi.pl :) Odebraliśmy ją o 6:30 rano ze skrzyżowania Hwy no.1 i Geary Blvd. Dalej ruszyliśmy na Marine Headlands. Zdążyliśmy przed czasem!
Monika nie miała innego wyboru jak pokierować nas gdzieś na pyszne śniadanie. No więc wybraliśmy się do Tartine Bakery przy 600 Guerrero St. To jest jedno z tych miejsc, do których zawsze dziwiliśmy się, że ludziom chce się stać w kolejkach. W końcu przyszedł czas i na nas. Kolejka była dosyć krótka, bo było super rano, ale podejrzewam, że ludzie czekali na zewnątrz jeszcze przed godziną otwarcia. Co tu dużo mówić. Było warto! To był prawdziwy raj śniadaniowy. Tarta z musem cytrynowym, croissanty nadziewane kawałkami pomarańczy, quiche z szynką i serem… Wszystko super miękkie, rozpływające się, pyszne! Ceny były dosyć standardowe, porównywalne z resztą takich miejsc. Monika zamawiała jeszcze jakieś cudo ale już nie pamiętam co to było dokładnie.
Właściciel tej piekarni/cukierni zasłynął pysznym chlebem. I to mało tego, że go sprzedawał – wydał książkę kucharską z przepisami jak go robić! Podzielił się swoim tajnikiem, a świat go pokochał i kupował jeszcze więcej. Miejsce szczyci się takimi publikacjami jak w Vogue, New York Times, USA Weekly. Co ciekawe, Tartine Bakery nawet nie ma swojego szyldu na zewnątrz.
Następnie ruszyliśmy w stronę Farmer’s Market przy Ferry Plaza – podobno najsłynniejszego rynku na świecie. Fakt, że miejscami zachwycał niezwykłościami, m.in. szerokim wyborem żółtych serów, owoców morza, rodzajów sałaty, miodu. Ale szczególnie ta część na zewnątrz z wyglądu wiele nie różniła się od naszych polskich bazarków.
Ostatni krzyk mody – hulajnoga na reklamówki.
Dopiero co najedzeni wzrokiem pożeraliśmy śliczne kanapki z łososiem, których widok docierał z każdej strony.
To, w co nie mogliśmy uwierzyć, to surowe ostrygi, które sprzedawano na sztuki i podawano z sosem tabasco. Nigdy nie jadłam i chyba to szybko nie nastąpi, bo nie mogę zrozumieć wsysania takiego – wybaczcie – gluta prosto z muszli :P Ale cieszyły się dużym powodzeniem!
Obok Farmer’s Market rozkładał się zwykły ryneczek z bibelotami, biżuterią, pamiątkami.
A w okolicy cóż… rodzinne spacery i relaks!
Niektórzy wyznają specyficzną formę relaksu na dworzu.
Przyłapaliśmy Pana strażnika na sprawdzaniu naszego miejsca parkingowego.
Ciężki dzień w pracy.
A to kolejny przykład kolejki na ulicy. Tym razem do wspominanej już śniadaniowo-lunchowni – Mama’s. Nie byliśmy jeszcze, więc nie wiemy jak tam jest, ale jak się nam nadarzy to się pochwalimy.
Po paru godzinach znowu tamtędy przechodząc zauważyliśmy, że kolejki już nie ma. Może by jednak sprawdzić co tam podają? Niestety, okazało się, że skoro nie ma kolejki, to miejsce jest najwyraźniej zamknięte.
Mama’s jest tuż przy Washington Square Park, czyli w sercu North Beach – słynnej dzielnicy pubowo-restauracyjnej, o której wspominałam tutaj.
Tam też spędziliśmy resztę dnia snując się po pobliskich uliczkach i zaglądając przez szybę do wszystkich knajpowni. Tak trafiliśmy do La Boulange, gdzie nieco zgłodniali pokusiliśmy się o kanapki z łososiem, o których marzyliśmy rano. Do kanapek i do sałatki dołączona została quinoa czyli rodzaj kaszy z drobno pokrojonymi warzywami. Wygląda jak gryczana, ale jest lżejsza, drobniejsza i miękka. Dla mnie nowość.
Po tak dobrym lunchu już tylko odpoczynek w parku a potem włóczenie się po mieście :)
Uff, jak gorąco!
Jak mówi sam tytuł – podobno najlepsze dziewczyny w mieście. Nie wiem, nie sprawdzałam, ale szerzę info w świat :)
A to najsłynniejszy fragment Lombard Street – swoisty zygzag wśród ślicznych żywopłotów będący obowiązkowym punktem do zaliczenia podczas turystycznej wizyty w San Francisco. Niby to tylko zygzag z domami po bokach, a wiecznie zakorkowany.
I kolejka by zjechać kilkadziesiąt metrów w dół. :))
Te żółte samochodziki to super sprawa. Wszystkie dołki i wzniesienia w takim małym pojeździe na pewno dopiero dają się odczuć.
Powrót do downtown – centrum SF.
Jesteście jeszcze? Tutaj parę zdjęć z dzisiejszego spaceru przy Bay Bridge.
Truskawki <3 !
Zdjęcia miażdżą! Architektura, słońce, roślinność, ulice, Zygzak Street, ach! I jeszcze ta tarta z musem cytrynowym. I łosoś. Znowu mam ochotę na łososia. Aa, i Mozilla! :D
jak zwykle kolejna garść dobrych fotografii, byłem w SF w maju, ale mam wrażenie, że u Ciebie wszystko wygląda lepiej niż to co sam widziałem ;P pozdr Mariusz
Obudziłas mój apetyt, nie tylko smakowy, ale ten podróżniczy. Dwa lata temu odwiedziłam Nowy York i przepadlam. Zakochalam sie i zaczęłam myślec ze nic poza Nowym Yorkiem nie istnieje ( czyli tak jak uwaza większość nowojorczyków :-)). Ale ten post postawił kropkę nad i w rosnącym zainteresowaniu drugim wybrzeżem, wszystko dzięki Twojemu blogowaniu. Dziękuje za Twoje posty.
Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy! Nie ma nic lepszego w pisaniu tego bloga jak zarażanie innych. Dziękuję za ten komentarz:)