Sobotni wieczór, godz. 19:00, Treasure Island. Wybrzerze niewielkiej wyspy, my od ok 2 godzin nie odstępujemy jednego miejsca na krok. Fotografujemy panoramę San Francisco i zachodzące za nim słońce. Zrobiło się całkowicie ciemno, żółte światło z ulicznych latarni oświetla przybrzeżne skały oraz fragmenty ulicy tuż za nami. Wieje całkiem chłodny wiatr, ludzi coraz mniej, nas powoli dopada zmęczenie po całodniowej wyprawie. Jeszcze chwila i zabieramy się do samochodu.
Nagle nasz spokój przerywa jakiś dziwny ruch gdzieś nisko przy ziemi, który dostrzegam kątem oka. Odwracam głowę, a tam z pomiędzy kamieni wysuwa się coś, co na pierwszy rzut oka przypomina psa, kota i misia koala w jednym??? Było ciemno, niewiele było widać. Zanim się zorientowałam, to coś wcisnęło się obok nas pomiędzy barierki i zanurzyło nos w śmietniku :) Tylko nie tak zwyczajnie, bez ładu, jakby to robił jakiś bezpański kot, pies lub szczur, tylko tak komicznie, umiejętnie, wygięte w pół odpychało się nogami od barierek. Czekałam, aż wpadnie z hukiem do środka :)
Ale niee, to coś miało zdecydowanie certyfikat z grzebania w śmieciach dawno zaliczony. Bez zawahania, co by nie powiedzieć z gracją, wyławiało cokolwiek, co okazywało się przydatne do zjedzenia.
– To szop! – powiedziałam do Kuby z lekkim przejęciem, bo jednak nie widuje się takich zwierzy na co dzień w Polsce ani tutaj nie mieliśmy jeszcze okazji.
Podobno szopy w USA to dość często spotykane stworzenie. Ale sami mieliśmy przyjemność spotkania z szopem dopiero właśnie wtedy, nieco ponad tydzień temu, pod koniec naszych ostatnich odwiedzin w San Francisco.
Jego nieskrępowane zanurzanie się w śmietniku tuż obok nas tworzyło dosyć komiczny obraz, który dodatkowo był spotęgowany kruczo-czarnym paskiem, jaki miał na oczach :) Przypominało to maskę włamywacza, tudzież słynnego Zorro i wywoływało wrażenie, jakby wkradał się do czyjejś własności nic sobie z tego nie robiąc.
Najpierw sprawdził jeden śmietnik, potem niespiesznie przeszedł do kolejnego, w którym do gustu przypadł mu kubek po zapewne smakowitym lodzie z McDonalda. Na koniec raz jeszcze wsunął głowę pomiędzy barierki by rozejrzeć się, czy aby kolejnej jadłodajni nie ma w pobliżu.
Mając aparat w ręku udało mi się krótko zarejestrować te włamania, choć dostałam informację od przypadkowo przechodzącej kobiety, że na szopy trzeba uważać, bo bywają złośliwe. Ten na szczęście nie był. Miał nas i wszystko do okoła w nosie.
Fajnie, cieszymy się!:)
Super :) coraz bardziej podoba mi się Ameryka dzięki Wam/Tobie