Na początku listopada wybraliśmy się do Sonory – niewielkiej miejscowości przy Parku Yosemite, w której tata Jessego ma dom i kilka działek pod wynajem. Dom, to być może za duże słowo, ale weekend tam spędzić można ;-) Niebywałe, że Sir Manuel mieszka tam cały rok!
Gdy przyjechaliśmy do Sonory pierwszy raz w lutym tego roku, był to dla nas niemały szok. Od pierwszych chwil panuje bardzo specyficzny klimat. Pomimo iż wiadomo, że to miasto jest zamieszkałe, to nie widać nikogo. Nie widać nawet domów, tylko mało zadbane ogrodzenia, działki i skrzynki na listy. Powyginane druty ledwo dają znać o tym, że są to tereny prywatne. Za to przynajmniej wszędzie są kłódki na wątłych bramach wjazdowych ;-) Domy są gdzieś schowane, za zakrętem, ale dostępnym tylko po przekroczeniu bramy. Wąskie dróżki, piękne drzewa i pola. Gdzieniegdzie strumienie wody. Każda brama i ogrodzenie są takie same. Nie sposób byłoby mi trafić w to samo miejsce dwa razy.
To wszystko ma swój niebywały urok.
Już w drodze ogarniało nas niezwykłe poczucie relaksu, odprężenia i izolacji. Sonora to symbol ucieczki od bieżących spraw i codziennego pędu. Tak, jakby stanowiła kryjówkę, do której nikt nieproszony nie ma wstępu. Tam nie ma szans na pośpiech. Jadąc rodziły nam się ciekawe tematy do rozmowy. O życiu, o Ziemi, o kosmosie (nie, nie mieliśmy żadnych wspomagaczy ;-) O tym, jak niewielki jest człowiek i jakie życie jest kruche i krótkie.
Po wjeździe na teren Jessego wkraczamy w inny wymiar. W ten sposób prowadzenie działek i domów jest dla nas niepojęty, ale w rzeczywistości jest bardzo typowy dla Amerykanów. Za zakrętem pojawia się niedbale prowadzony domek i działka. Nie sposób nie wspomnieć o samochodach, które śpią pod wiatą przykryte dziurawymi płachtami. A wśród nich stara Corvette, Chevy Nova, odmalowany Jeep Wrangler, tymczasowo pozbawione jednego koła Porshe Cayenne(!), stara przyczepa campingowa. W środku mieszkania tysiące skarbów, można znaleźć tam wszystko. Od skór zwierząt, przez dziesiątki kapeluszy, papierków, starych mebli po światła uliczne i znaki drogowe. A sam dom to wiadomo, złożony z kilku płyt, doprowadzona kanalizacja i gotowy do mieszkania :) Dla nas było to idealne miejsce na karaoke – w końcu raz jeden nie trzeba było martwić się o sąsiadów!
Ucieczka do Sonory na weekend to dobre lekarstwo na duszę. Tym razem towarzyszyła nam mała przygoda, którą widać na filmie, ale poza tym to zdecydowanie oaza spokoju i relaksu. W okolicy jest wiele pięknych rezerwatów, jezior i rzek, oraz niesamowity Park Yosemite, którego nie trzeba przedstawiać.
Co ciekawe, posesja Jessego taty jest położona przy Jacobs Drive. Doskonały gust, jeśli chodzi o adres!:)
Wspomnę jeszcze o opłacie za wjazd do Rezerwatu Don Pedro. To już kolejny raz, gdy spotkaliśmy się z tego typu formą opłaty. Po wjeździe pobiera się specjalną kopertę, na której wypełnia się odpowiednie dane i wkłada się do niej banknoty, zwykle ok $10-15 :) Zaklejoną kopertę wkłada się do skrzynki i gotowe! Wjazd opłacony. Nie do końca wyobrażamy sobie by to mogło zadziałać w Polsce..
Takie domki pływające swobodnie po wodzie można wynająć np. na kilka dni i pomieszkać sobie pływając na jeziorze.
A ten gramofon wciąż działa! Jest nakręcany na korbkę i z powodzeniem odtwarza płyty winylowe. Akurat na wierzchu były prawdziwe płyty z lat 50-60tych. Dźwięk tego był niesamowity!!!
Zostaw odpowiedź