Tego już mi dawno brakowało… czyli wyjazdów w teren, przyrody, niesamowitych widoków! I choć mamy je na wyciągnięcie ręki, to ostatnich parę tygodni mocno dało nam w kość. Nie było nawet paru godzin na jakiś przyjemiejszy wyjazd, aż do ostatniego tygodnia gdy odwiedziła nas rodzinka z Connecticut. Był to idealny moment na pokazanie im kawałka Kalifornii.
Dużo opowiadałam im o tym, jak pogoda potrafi płatać figle w Dolinie San Francisco. Gdy nad domem praży słońce i jest bezchmurne niebo, kawałek dalej potrafi być okrutnie wietrznie i mglisto. Te zmiany ciężko nawet wywnioskować z portali pogodowych, gdyż czasem pogoda zmienia się dosłownie co kilka kilometrów.
– Zabierzcie nas na plażę! – usłyszeliśmy podczas pierwszego dnia pobytu.
– Już się robi! – odpowiedziałam uprzedzając, że nad wodą trzeba spodziewać się każdego wariantu. Może być przepiękny zachód słońca zgodnie z tym, co widać nad naszym miastem, a może być totalna mgła i wiatr.
Przygotowani na każdą opcję wybraliśmy się na jedną z plaż w Half Moon Bay – miejscowości oddalonej ok 30 min od nas. W samym Half Moon Bay jest co najmniej kilkanaście plaż, więc tym razem postanowiliśmy odwiedzić jedną z tych, na której jeszcze nie byliśmy.
A jednak tak jak można się było spodziewać, już po drodze na horyzoncie pojawił się wielki pas chmur wskazujący na zachmurzenie nad samą wodą. Na szczęście dla gości podobno było to równie atrakcyjne jak i śliczny zachód słońca nad oceanem. Takich zmian pogodowych nie doświadcza się wszędzie. Wjechanie w chmurę to oryginalne przeżycie, sama zresztą pisałam o tym kilkukrotnie (np. tutaj i tutaj).
Podjeżdżamy pod wejście na plażę a tam…
w oddali nie widać za wiele, za to znaleźliśmy się na rewelacyjnym klifie!
Na miejscu widoczność była bardzo niewielka, ale nie wiało i powietrze było bardzo przyjemne. Wczoraj 17-letnia Nicole uznała, że była to dla niej najciekawsza część całego pobytu. Ja jej się nie dziwię, też uwielbiam ten magiczny klimat stwarzany przez gęste chmury. Zwykle odosobniona okolica wydaje się bardzo prywatna, tajemnicza, tylko dla siebie. Szczególnie docenia się ją gdy jest szansa poznania wybrzeża Kalifornii w różnych odsłonach, również tych słonecznych. Wtedy takie zróżnicowanie sprawia, że nigdy nie ma się dość bo każdy kawałek brzegu prezentuje się w odmiennych odsłonach za każdym razem.
Wszyscy po chwili ruszyli w dół stromą i wąską ścieżką w piaskowcu…
Oczywiście wyzwanie trzeba było podjąć…
…w japonkach! Ubaw był niesamowity!
Plaża była cudowna, pusta, cicha. Tylko dla nas.
Na drugi dzień pogodę zastaliśmy skrajnie inną.
Relacja foto w kolejnym wpisie!
Super zdjęcia, a wpis jest również bardzo ciekawy! :)
Będę zaglądał tutaj częściej!
Cieszę się, zapraszamy!
Poznałam te uroki chmury, siedzisz na płazy- słońce, widzisz ze idzie chmura , za jakieś pół godziny siedzisz w tej chmurze. Ale czy tak tam u Was przez cały rok, czy tylko o określonej porze roku?My byliśmy w santa Monica w lipcu, dziewczyny w recepcji mówiły ze u nich tak zawsze jest w czerwcu, rzadko w lipcu. A chmura była cudna. Kilka razy ja spotkałam;) widoczność była raczej gorsza na płazy niż na Waszych zdjęciach.
Wiesz Kamilka, tak jest cały rok! Tylko różna jest intensywność. Paradoks polega na tym, że częściej latem niż zimą :) I to szczególnie w San Francisco.