Dwa koncerty depeszów za nami (Santa Barbara i Mountain View), dużo emocji i niezapomnianych przeżyć oraz garść ciekawych obserwacji na temat organizacji koncertów na amerykańskiej ziemi – to bardzo skrótowy bilans minionego tygodnia :) Ale do tego wszystkiego należy jeszcze dołożyć wizytę w San Francisco – mieście, które nie przestanie nas zadziwiać swoją różnorodnością, architekturą, kolorami domów i kształtem ulic. Obszarowo nie jest szczególnie wielkie, ale ma dwukrotnie większe zagęszczenie ludności niż Warszawa i tętni życiem cały rok. A zakamarkom do zwiedzania i odkrywania nie ma końca.
Do niedawna San Francisco kojarzyło mi się głównie z serialem „Pełna Chata”, który namiętnie oglądałam jako dziecko, a most Golden Gate – z czołówką serialu :)
Zawsze podobała mi się ta oryginalna architektura domów, które widziałam w serialu i marzyłam, by mieć takie specjalne „półokrągłe” okna z szerokim, obitym parapetem jak w pokoju sióstr Tanner, bym mogła tam przesiadywać i rozmyślać bez końca :)
Golden Gate to niewątpliwie jedna z podstawowych atrakcji San Francisco. Ten przepiękny i długi na 2,737m most oczarowuje swoim wyglądem i intryguje nieobliczalnością. Latem przez wiele dni zdarza mu się chować w gęstym pasmie chmur, a w czasie nawet niewielkiego trzęsienia ziemi potrafi huśtać się jak dziecięca zabawka. Po raz pierwszy próbowaliśmy zrobić fajne zdjęcia mostu w lipcu 2012r., choć za każdym razem okazywało się, że jest ledwo widoczny. Podobno ładniejsza pogoda panuje w San Francisco zimą niż latem, jednak w samym mieście jak i w okolicy mostu warunki atmosferyczne zmieniają się nie tyle w ramach danej pory roku co nawet na przestrzeni kilku godzin. Co ciekawe, wyjeżdżając np. z San Jose, które jest położone na południu Doliny Krzemowej (ok 80km od SF) z powodzeniem może towarzyszyć nam pełne słońce i bezchmurne niebo a parędziesiąt km dalej na północ okazuje się, że wszędzie panuje gęsta mgła i temperatura jest niższa o kilkanaście stopni. W dodatku tak może być rano, a po południu już całkiem inaczej ;)
To jedna z naszych prób uchwycenia mostu możliwie najlepiej, akurat wtedy byliśmy tylko na chwilę, przejazdem…
Innym razem most bawił się w ciuciubabkę odkrywając tylko fragmenty swojej konstrukcji. Przejeżdżając po nim do połowy nie było widać nic, by po chwili ukazała nam się piękna brunanto-czerwona stal i bezchmurne niebo.
Tak wyglądał już z drugiej strony, po wjeździe na Marin Hadlands (góry położone tuż obok jednego z końców).
Wtedy też, z tego samego miejsca patrząc nieco na prawo, nie mogliśmy napatrzeć się na widok gęstego kłębu chmur „wlewającego” się do doliny przez rozciągające się pasmo górskie.
Innym razem znów słonecznie…
A tutaj jest moja własna ulubiona pocztówka, z dwójką moich najważniejszych mężczyzn – brat i mąż :)
I najnowsze dzieło Jakuba, Golden Gate o wschodzie słońca, 29 września 2013r.
Koniecznie zapraszam do obejrzenia video!
Zostaw odpowiedź