Dzisiaj był pierwszy dzień naszej wyprawy. W piątek wylądowaliśmy w Las Vegas, tam wynajęliśmy samochód (i to jaki!) i ruszyliśmy w stronę Zion National Park, który jest położony ok 340km na pn-wsch od Las Vegas.
Lecieliśmy liniami krajowymi tzw. „domestic flights”, a dokładniej Southwest. Na FB zamieściłam kilka zdjęć z samego lotniska. Generalnie podróżowanie liniami między-stanowymi nieco różni się od lotów międzykrajowych. Na terminalu odpraw panuje atmosfera bardziej kojarząca się z przejazdami autobusowymi. Sam poranek (a raczej świt) okazał się nieco zaskakujący. Nasz wygodny i bezpośredni lot do LV został odwołany przez burze śnieżne w Chicago, gdyż nasz samolot nie doleciał. W ciągu godziny zostaliśmy przeniesieni na lot do Orange (niedaleko LA) i stamtąd mieliśmy kolejny lot do LV. Cały przelot z 1h rozciągnął się do 2h, tak więc i tak wyszło całkiem nieźle, ale dwa startowania i dwa lądowania w takim krótkim czasie nieco dały się we znaki na żołądku.. Co ciekawe, w Orange nie musieliśmy wysiadać z samolotu, tak więc tym bardziej przypominało to podróż autobusem lub pociągiem. Na szczęście pogoda była rewelacyjna.
Widok na Centrum Las Vegas, tzw. Strip
A to widok na sam Strip i okoliczne dzielnice. Jakoś w ciągu dnia z góry LV nie robi takiego wrażenia :) Centrum z kilkoma wieżowcami i mnóstwem dzielnic do okoła.
W okolice parku dojechaliśmy gdy już było ciemno, więc hotel wybieraliśmy trochę po omacku. Nazwa „Majestic View Lodge” brzmiała kusząco i samo miejsce z zewnątrz wyglądało bardzo przyjemnie. Jednak dopiero rano zorientowaliśmy się, jakie mamy widoki z pokoju oraz w jakim towarzystwie spędziliśmy noc!
Dalej ruszyliśmy w stronę Parku. A tam… niekończące się szlaki i zapierające dech w piersiach widoki. Teraz, w okresie zimowym tj. od października do kwietnia można jeździć własnymi samochodami po przepięknym odcinku – tzw. Scenic Drive. Tak więc oprócz spacerów mieliśmy wiele okazji do przystanków, zdjęć i nagrań. Normalnie w okresie letnim po tym terenie jeździ się tylko specjalnymi busami, które dowożą do pieszych szlaków.
A to nasza wspaniała karoca ;)
Emerald Pool
Dojście tam było dosyć mokre i błotniste.
Momentami było dosyć chłodno, trzeba było się opatulić ;)
Na zwiady przyszły kozy górskie!
Dron z GoPro pracowały w pocie czoła…
Również na wysokościach!
Znowu dostaliśmy pozdrowienia :)
Roślinki niczego sobie.
A cała reszta… oszałamiająca.
Jutro równie, jak nie jeszcze bardziej malowniczo – Antelope Canyon!
Mieszkajac tam, macie „all the time in world” (zgadniesz z czego to? ;) ), my, niestety, latamy z PL…
Dzieki za zyczenia.
No przecież… It’s no Good, to prawda :)
Lecieliśmy liniami domowymi tzw. „domestic flights”.
Domestic flights, to po prostu loty krajowe, nie domowe! ;)
W (prawie) tych wszystkich miejscach bylem i gratuluje bloga, chociaz wolalbym tego nie widziec, bo tesknota mnie sie wlacza… :(
W tym roku kolejna czesc amerykanskich wakacji: Texas, Louisiana, Tennessee.
Pozdrawiam i zazdroszcze.
Naprawdę napisałam „domowe”! :) Ale numer. Dzięki za poprawkę i życzę udanych wakacji! Louisiana, Tennessee, tam nas jeszcze nie było.