Kanion Antylopy i Horseshoe Bend to był kolejny, intensywny i niewyobrażalnie magiczny dzień na mapie naszego wyjazdu.
Dla uporządkowania, nasza trasa po kolei:
1. W piątek przylecieliśmy do Las Vegas, tam wynajęliśmy Jeepa na lotnisku i pojechaliśmy do Springdale niedaleko Zion National Park w Utah.
2. W sobotę zwiedzaliśmy Zion i na koniec dnia pojechaliśmy do Page w Arizonie.
3. W niedzielę zwiedzaliśmy Horseshoe Bend i Kanion Antylopy po czym na wieczór wyruszyliśmy do Flagstaff – do Flagstaff mamy sentyment ze względu na przejazd tamtedy zwiedzając trasę Route 66 w 2012r.
4. W poniedziałek rano z Flagstaff wyjechaliśmy do Wielkiego Kanionu, gdzie mieliśmy świetną przygodę z naszym dronem; po południu pojechaliśmy do Las Vegas.
5. Od pn wieczór do pt rano – pobyt w Las Vegas, 3 dni na targach CES (wt-czw).
6. Piątek – powrót samochodem do South San Francisco. Czas jazdy: 10h!!!
Horseshoe Bend
Tak więc pisałam już o niesamowitym Zion National Park. Opisywałam też naszą mrożącą krew w żyłach historię ze zgubieniem drona w Wielkim Kanionie. Czas na wpis na temat zdecydowanie największego hitu wyjazdu, i to nie tylko tego wyjazdu!
Do niepozornej miejscowości o nazwie Page dojechaliśmy jak zwykle późno wieczorem. Było ciemno i zimno. Temperatura w Arizonie w zimie wbrew pozorom potrafi spaść poniżej zera. Oczywiście dopiero rano dotarły do nas przecudne widoki pasm skalnych na horyzoncie. Page to naprawdę ciekawie położona miejscowość, z jednej strony prawie styka się z rzeką Kolorado i jeziorem Powell, z drugiej aż po siną dal otacza ją czerwona pustka skał i pustyni. Właśnie ze względu na bliskość do wielu niezwykłych i popularnych terenów przez cały rok może szczycić się licznymi odwiedzinami turystów.
W pierwszej kolejności zdecydowaliśmy się na odwiedzenie Horseshoe Bend, położonego dosłownie kilka mil od miasta. Niewiele czytałam wcześniej o tym miejscu i to, co zobaczyłam na żywo, przeszło moje wszelkie oczekiwania…
Cała wizyta zaczyna się już bardzo ciekawie na samym parkingu. Wysiada się na równym, płaskim terenie do okoła bijącym czerwienią. Kolory powalają na kolana! Mieliśmy wrażenie, jakbyśmy byli na Marsie. Pomarańczowy suchy piasek pod nogami potęgował niebywałość miejsca.
Szliśmy w najlepsze wzdłuż szlaku ignorując nieco szczegółowe informacje na tablicy informacyjnej.
Aż w końcu – WOW! Właściwie bez specjalnej zapowiedzi nagle znaleźliśmy się nad wielką i przepiękną „dziurą w ziemi” – w miejscu, gdzie rzeka Kolorado zawija się pod kątem 270stopni tworząc kształt podkowy.
Co ciekawe, szlak prowadzi prosto do krawędzi samego kanionu, która nie jest zabezpieczona żadnymi łancuchami ani barierkami. Poniżej nie ma żadnych ukosów, spadów, krzaków ani drzew. Głębokość kanionu na tym odcinku to 305m! Całe piękno tego miejsca przeplatało się w moim przypadku z panicznym strachem by podejść bliżej i na własne oczy zobaczyć to cudo w pełnej okazałości :)) Nie wiem, czy należy to nazwać lękiem wysokości, ale zwyczajnie boję się, gdy jestem gdzieś wysoko a wokół nie ma wystarczających zabezpieczeń uniemożliwiających ewentualny spadek. Tutaj nie tylko nie było niewystarczających zabezpieczeń. Nie było ich wcale :D
Oczywiście pewny siebie Kuba fotograf-filmowiec od razu rzucił się na krawędź skały bo zdobyć jak najlepsze kadry. Niby że bezpieczniej – metodą na brzuchu. Nie mogłam na to patrzeć, ale nie mogłam też podejść i go zabrać :) Gdy wołałam udawał, że nie słyszy. Eh, czasem rzeczywiście kobieta nie ma nic do powiedzenia…
Podeszłam tylko raz na koniec, do ujęcia z nagrania dronem. Ale wtedy też – chłopaki wymyślili, że nagrają ujęcie z dołu, jak dron wzbija się do góry i łapie nas w kadrze na brzegu. Tralala, taka fajna zabawa, a jak się skończyła w Wielkim Kanionie to już pisałam. A oczywiście drona nie można nigdy spuścić z oka, więc gdy pokierowali go w dół to co? Trzeba było sprawdzać gdzie jest. Myślałam, że oszaleję.
No cóż, jakoś to przeżyłam i teraz mogę się cieszyć zdjęciami :) Choć z dziećmi bym się tam nie wybrała, dlatego osłupiałam na widok jakiejś wycieczki, która właśnie dotarła niedługo po nas i dzieciaki jeden za drugim wbiegały na kawałek wysokiej, odstającej skały. Mając serce w gardle wyobrażałam sobie, jak w zwolnionym tempie po kolei zlatują te z przodu gdy kolejne dobiegają z tyłu. Zgroza.
No to się rozpisałam, ale w końcu zdjęć kilka mamy, więc ponownie z zapartym tchem w piersiach – zamieszczam.
Wspomniana skała, na którą później wbiegły dzieciaki.
Uśmiech!
Oczywiście miałabym więcej zdjęć, gdybym mogła się bardziej na nich skupić a tak… jest tylko kilka fotek, za to mamy rewelacyjne video z latania dronem. Nie ma tam ujęć, gdy chłopaki leżą przy krawędziach, chyba to z obawy przed rodzicami ;) W ostatnim ujęciu widać, gdzie stoję, i przez cały pobyt było to moje strategiczne miejsce, oprócz dwóch momentów.
W kolejnym odcinku będzie o drugiej części wycieczki tego dnia – Kanionie Antylopy!
Hej, Chcialam zapytac czy mozna latac dronem w Grand Canyon? bo czytalam ze nie bardzo i ze duze kary sa to czy to prawda? pozdrawiam