Z Jakubem Krzych — CEO Estimote — spotkałam się w Palo Alto w jednej z moich ulubionych ciastkarni – Paris Baguette. Estimote jest wiodącą firmą produkującą beacony — takie sprytne nadajniki, które w połączeniu z odpowiednim oprogramowaniem na innych urządzeniach, np. na naszych telefonach, mogą sprawić, że nasza rzeczywistość będzie dużo lepiej przez nie rozumiana. Firma zyskała dużą popularność w Stanach.
Ten wywiad to początek cyklu. Planuję więcej wywiadów z ludźmi, którzy robią genialne rzeczy i inspirują. Z Jakubem rozmawiam o tym, jak to się stało, że jego firma jest w tym miejscu, w którym jest teraz, jak amerykańscy inwestorzy patrzą na to, że założyciele mieszkają w Polsce oraz jak to jest prowadzić potrójne życie.
Zobacz video: Wywiad w Palo Alto i nowy iPad Pro!
Zapraszam!
SG: Dużo szumu jest w internecie na Wasz temat, sporo się o Was pisze. Znane osoby, które recenzują technologiczne tematy, takie jak Robert Scoble, robiły z Wami wywiady. Gratulacje ode mnie i Kuby! Cieszę się, że chciałeś się ze mną spotkać. Dla tych osób, które nie znają Waszej firmy, powiedz proszę, czym dokładnie zajmuje się Estimote?
JK: Dziękuję za spotkanie i za pierwszy wywiad z nowego cyklu. My staramy się spróbować zmienić, w jaki sposób ludzie wchodzą w interakcje w fizycznym świecie. Na przykład sama masz przed sobą parę gadżetów nowoczesnej komunikacji takie jak Apple Watch czy telefon i tak naprawdę nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że te urządzenia to są małe komputerki, które dzisiaj mają większą moc niż niejeden pecet 10 lat temu. Nosimy je non stop przy sobie. Potrafią połączyć się z serwerem na końcu świata w ciągu 3 sekund i potrafią wydobyć dużo danych. Problem polega w tym, że one nie mają bladego pojęcia, gdzie Ty fizycznie jesteś wewnątrz budynku, jakie obiekty się wokół Ciebie znajdują.
SG: Czy to dlatego, ze GPS nie jest zbyt dokładny?
JK: GPS ma swoje ograniczenia w fizyce. Fale radiowe wysłane przez satelitę nie przechodzą przez dach i konstrukcje. Nie mają precyzji 1 metra. Taka jest natura fal radiowych. Jeśli Ty zamknęłabyś oczy i będziesz próbowała iść, to po ok. 11 krokach Twój mózg wymusi na Tobie zatrzymanie się. Pojawi się swoista paranoja, że w coś uderzysz. Gdy masz zamknięte oczy, to do Twojego mózgu nie docierają miliony bajtów informacji o obiektach, cieniach i sygnałach, które pozwalają Tobie nawigować w fizycznym świecie i znaleźć kontekst i dobrać Twoje zachowanie. Więc jeśli wchodzisz do sklepu lub widzisz psa, który biegnie w Twoją stronę, to wiesz, jak się zachować. Te urządzenia, które masz ze sobą, stają się coraz mądrzejsze, ale cały czas nie mają bladego pojęcia, gdzie fizycznie jesteś, co jest wokół Ciebie — czy jesteś przy aucie, siedzisz czy stoisz. Są ślepe. Naszą misją w Estimote jest to zmienić.
Chcemy, by urządzenia współczesnej komunikacji wiedziały, gdzie jesteś i co robisz, i pomagały w decyzji. Na pierwszy strzał bierzemy sklepy i sieci handlowe. Powód, dlaczego skupiamy się na handlu jest prosty: 95% transakcji na całym świecie odbywa się w fizycznych miejscach. Amazon czy eBay to tylko 5% transakcji, nie warto się nimi zajmować. Dzisiaj, gdy idziesz do IKEI, dają Ci drewniany ołówek, musisz przepisywać szwedzkie nazwy, gubisz się w tym całym show roomie. Co by było, gdybyś mogla swoich urządzeń komunikacyjnych użyć na przykład do nawigowania, czyli IKEA mówiłaby Tobie: „Hej Sylwia masz w domu taką sofę, tam są idealne poduszki, które do niej pasują”. Podchodzisz do tych poduszek, jesteś zainteresowana, wiec sięgasz po swój telefon, dotykasz przyciskiem i widzisz na ekranie informacje o cenie, dodajesz do koszyka i idziesz dalej. Inne obiekty mogą do Ciebie mówić: „Hej, spróbuj mnie!”. Siadasz na fotelu a on jest w stanie komunikować się z Twoim zegarkiem czy telefonem. Jak chcesz, możesz kupić jednym przyciskiem i idziesz na hot doga.
Tymi technologiami można zmienić handel, jeśli chodzi o doświadczenia konsumentów w sklepach. Dzisiaj, nawet jak chcesz pojechać do IKEA to jest to jakieś szaleństwo. Dlaczego nie ma IKEI tutaj w centrum Palo Alto albo dlaczego nie ma małego show roomu IKEA na lotnisku? Dzięki tej technologii byłoby to możliwe. Po prostu masz czas między lotami, wchodzisz do show roomu, wchodzisz w interakcje z przedmiotami, płacisz i oni Ci to dostarczą. Według nas to technologie kontekstu i sensory lokacji zmienią sposób, w jaki ludzie się zachowują w fizycznym świecie. Dałem Ci przykład tylko w sieci handlowej, ale mogę dać przykłady w szpitalach, lotniskach, szkołach, na stadionach.
SG: I to też byłoby drogą do tego, by powstała dokładna nawigacja wewnątrz budynków?
JK: Tak, używając tej technologii, już dzisiaj można osiągnąć precyzję ok. 1 metra. Wewnątrz budynków jest to często używane do tzw. assets tracking, gdzie możemy po prostu monitorować, gdzie są różnego rodzaju urządzenia czy obiekty w jakimś magazynie. Możemy przetwarzać dane, dzięki którym możemy podejmować lepsze decyzje, jak projektować duże obiekty, sklepy, badać jak ludzie chodzą, reagują, gdzie ile czasu spędzają. Ekrany mogą reagować na Twoja obecność. Trochę jak w filmie Minority Report, aczkolwiek tutaj masz pełną kontrolę nad danymi. To jest technologia, w której musisz zrobić opt in, czyli jeśli chcesz, żeby IKEA Ci podpowiadała, to musisz ściągnąć jej aplikację. Jeśli nie chcesz, to po prostu ją usuwasz lub wyłączasz.
SG: Brzmi to bardzo imponująco. Widziałam tez video na Waszej stornie, naprawdę w fajny sposób przedstawiliście to, jak działają Wasze produkty. Wasza firma powstała w 2012 roku. Skąd powstał pomysł i powiedz, jak to się wszystko zaczęło?
JK: Zaczęło się od tego, że w 2012 ja i mój wspólnik Łukasz Kostka stwierdziliśmy, że mamy podobną wizję świata. On był specjalistą od big data i smart cities, zaczął doktorat na AGH. A ja wyszedłem z poprzedniego startupu, który zajmowa się reklamą i internetem. Stwierdziłem, że świat fizyczny do okola nas jest dużo większy, ciekawszy. Spotkaliśmy się przez przypadek na TEDx w Krakowie, zagadaliśmy ze sobą i okazało się, że nadajemy na tych samych falach.
SG: Dosłownie na tych samych falach!
JK: Dokładnie. Ja wtedy się nudziłem, on się też nudził. I stwierdziliśmy, że spróbujemy zrobić coś razem. Wynajęliśmy biurko w co-worku w Krakowie i zaczęliśmy zamawiać jakieś pierwsze procesory, płytki, lutować, programować i patrzeć, co z tego można zrobić. Mieliśmy wizję zrobienia sensorów, które będą mierzyć, ile osób przychodzi do danej lokalizacji. A inspiracją do tego była następująca sytuacja:
Moje dzieciaki miały 3 lata. Często z nimi chodziłem do parków w Krakowie. Jako rodzic zaobserwowałem, że wielu rodziców czuwa nad pociechami, ale sami siedzą ze smartfonami. Zdałem sobie sprawę z tego, że codziennie ok. 14:00 piaskownica przyciągała pewną grupę docelową i wtedy zadałem sobie sprawę, ile osób tutaj przychodzi o tej samej godzinie. Pomyślałem, że fajnie by było móc zrobić jakaś akcję marketingową, żeby dotrzeć do nich, skoro mają wspólne zainteresowania, wszyscy mają nowe wózki, dzieciaki mają nowe ciuchy. I to był nasz pierwszy cel. Była to taka zaprzeszlość z mojego poprzedniego życia w świecie reklamowym.
Siedzieliśmy więc i dłubaliśmy nad naszymi urządzeniami, Łukasz zrobił pierwszy prototyp, zhakowal jakiś starty router itd. Ja z tego mojego poprzedniego startupu sprzedałem część udziałów, więc miałem kapitał początkowy, żeby zainwestować. Udało się zatrudnić parę osób, żeby do nas dołączyły. Działając te parę miesięcy przyciągnęliśmy kilku klientów m.in. Tesco i T-mobile. Udało nam się zrobić pierwsze piloty. Były całkiem obiecujące, ale wydawało nam się, że jeszcze wtedy Europa nie była spenetrowana smartfonami tak jak Stany. Łukasz stwierdził, że może zaaplikujemy do Y-Combinator i zrobimy coś w USA. Wtedy wydawało mi się, że jestem za stary na takie rzeczy, ale wysłał aplikację i zaprosili nas do Kalifornii. I tak to się zaczęło.
SG: Czyli w YC byliście w 2012 r.?
JK: Nie, w 2012 byliśmy na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Do YC dostaliśmy się dopiero za trzecim razem. Byliśmy naprawdę uparci. Za pierwszym razem, jak polecieliśmy do USA, to było zaledwie 2-3 miesiące po założeniu startupu. Powiedzieli nam wprost, że „Fajny produkt i świetna wizja, ale wrócicie do Europy, zbierzcie trochę pieniędzy od inwestorów i dopnijcie więcej klientów. Musicie mieć jakąś trakcję i aplikujcie ponownie.” Pod koniec 2012r zaaplikowaliśmy jeszcze raz, ale nas nie zaprosili, uznali ze inni byli lepsi. Potem w 2013 zaaplikowaliśmy znowu i wtedy byliśmy już w innej sytuacji. Mieliśmy klientów, pracowników. Udało nam się, dostaliśmy się, parę tygodni później wynajęliśmy dom w Mountain View i przeniosłem się razem z żoną i z dziećmi, Łukasz też, i działaliśmy dalej.
SG: Wspomniałeś o dzieciach w piaskownicy. Czy do swoich dzieci tez masz przyczepionego beacona <śmiech>?
JK: Nie, ja staram się, żeby moje dzieciaki jak najpóźniej wchodziły w interakcje z technologiami, które nas wszech ogarniają. Myślę, że na dzień dzisiejszy ta technologia jest fajna, jeśli chodzi o zastosowania w handlu, czy związane z nawigacją. Bo jeśli wejdziesz do Tesco czy do Targetu i coś nie zadziała, nie dostaniesz kuponu, czy reklamy, to nie dzieje się nic strasznego. Ale jeśli Ty, jako rodzic, gdy jesteś na plaży zaufasz, że Twój telefon powie Ci, gdy dziecko z beaconem czy sensorem wyjdzie poza zasięg, to nie, musisz i tak patrzeć na swoje dzieci. Dlatego my się nie skupiamy na takich aplikacjach, które nazywamy jako mission critical applications. Czyli jeśli czyjeś życie ma zależeć od tej technologii, to jest to trochę za wcześnie.
SG: Zaczęliście zatem w Krakowie, a pierwszych inwestorów mieliście z Polski czy USA?
JK: Pierwszych inwestorów mieliśmy z Polski. Jest w Krakowie bardzo intensywna grupa aniołów biznesu, którzy odnieśli sukcesy w swoich poprzednich firmach i bardzo intensywnie inwestują. Między innymi od nich udało nam się uzyskać pierwszy kapitał, a dopiero później poszerzyliśmy grono inwestorów o tych międzynarodowych.
Zobacz też: Jakie pytania inwestorzy zadają startupom? – oto lista!
SG: A ile aktualnie zebraliście łącznie finansowania?
JK: Łącznie jako Estimote zebraliśmy ponad $7mln.
SG: Czy ciężko było o pierwszych inwestorów w Polsce?
JK: Trochę inaczej zbiera się fundusze w Polsce od ludzi, których się zna, którzy są ze środowiska, a także już się ma jakiś track rekord. Bo jednak poprzedni mój startup do dzisiaj istnieje, świetnie sobie radzi, został kupiony przez jedną z największych w Europie Centralnej grup medialnych — Agorę. Jest to track rekord, który pomaga. Nie było to trudne, ale nie było to też trywialne.
SG: Po jakim czasie zebraliście pierwsze pieniądze?
JK: Zajęło to kilka miesięcy, do pół roku.
Zobacz też: Pitch Deck – Jak powinna wyglądać prezentacja dla Inwestorów?
SG: Gdzie produkujecie beacony?
JK: Produkcję mamy lokalnie, w Polsce. Po pierwsze chcemy, by była wysokiej jakości. Poza tym bardzo często wprowadzamy różnego rodzaju zmiany, innowacje i dużo prościej jest odwiedzać fabrykę w Polsce niż latać gdzieś do Azji.
SG: Kiedy pojawili się pierwsi płacący klienci?
JK: Pamiętam, że w Y Combinator mieliśmy dużo rozmów z klientami w Stanach i one zaowocowały tym, że zdecydowaliśmy się wystartować z naszym produktem. W lipcu 2013 r. ogłosiliśmy światu, co robimy.
SG: Zrobiliście jakąś kampanię PR-ową?
JK: Y Combinator załatwił nam wpis na TechCrunchu. Wtedy zaczęliśmy sprzedawać pre-ordery, czyli nasze Dev Kity po $99 i bardzo szybko sprzedaliśmy dziesiątki tysięcy klientom z całego świata.
SG: Ok, czyli dostaliście się do Y Combinator z bardziej zaawansowanym produktem i strategią, ale jeszcze bez płacących klientów.
JK: Tak, wtedy był tylko kontrakt z Tesco, ale na zasadzie pilota.
SG: Myślisz, że ten kontrakt to był jeden z powodów, dlaczego dostaliście się do YC?
JK: Tak, żeby się dostać do Y Combinator dobrze jest pokazać jakichś klientów, jakieś pierwsze umowy i zainteresowanie.
SG: A zatem przygoda z Doliną zaczęła się od YC. Jakie są Twoje wrażenia na temat Y Combinator?
JK: YC to jest najbardziej znany i prestiżowy akcelerator startupów w USA, z największymi sukcesami. Przez YC przeszło wiele spółek, które dzisiaj są wyceniane na wiele miliardów dolarów takie jak Dropbox czy Airbnb i wiele innych. Jest to więcej niż akcelerator, jest to swojego rodzaju nowoczesny uniwersytet, a nawet rodzina. To grupa entuzjastów, partnerów, jak i innych founderów, która się nawzajem wspiera i wszyscy chcą pchać dalej rozwój technologii i rozwój biznesu. W momencie, gdy się dostajesz do YC, to dostajesz się do ekskluzywnej grupy kilku tysięcy założycieli i ponad tysiąca startupów. Jesteś członkiem tej społeczności dożywotnio. Oni już zawsze są chętni, by Ci pomagać, używać swojego networku. Jak pojawiasz się tutaj po raz pierwszy, to YC mówi, jak wygląda program. Przez 4 miesiące będziesz intensywnie pracować nad rozwojem, będą Ci pomagać, intensywnie przedstawiać swoim partnerom.
SG: I to wszystko się sprawdza w praktyce? Jakie jest Twoje wrażenie na temat całego programu?
JK: Tak, Sam Altman, prezes YC zrobił nam bardzo ważne intro do Apple, gdzie w Cupertino poznaliśmy zespół pracujący nad ibeaconem i od tego wszystko się zaczęło. YC jest odpowiedzialne za wiele przedstawień do inwestorów czy potencjalnych pracowników. Więc całe doświadczenie bycia w YC to jest jak taki obóz. Mieszkasz w wynajętym domu w Mountain View, trochę jak w tym filmie Social Network i dzień i noc pracujesz nad swoim startupem, a raz w tygodniu robisz takie check-ins w YC podczas kolacji, gdzie wszyscy founderzy mogą podzielić się swoimi postępami i jest czołowy gracz z Doliny Krzemowej, który dzieli się swoimi doświadczeniami. U nas to był Mark Zuckerberg – założyciel Facebooka, a także założyciele Jawbone’a, Groupone’a, Yahoo i wielu innych. Możesz zadać im pytania, wymienić wizytówkami. I to jest coś, co YC organizuje co tydzień lub dwa. A oprócz tego głównym produktem YC jest demo day, czyli po tych 3 miesiącach w Mountain View w muzeum historii komputerów występujesz na scenie przed 600 najlepszymi inwestorami w Dolinie, takimi jak Sequoia Capital, Andreessen, są też aniołowie biznesu typu Ashton Kutcher itd. i masz 2 minutowy pitch, gdzie Ci inwestorzy mogą Cię zobaczyć i bardzo często już podczas tego dnia oni zainwestują, tak jak było w naszym przypadku. Kilku z nich wzięło od nas numer rachunku bankowego i następnego dnia po prostu przelali nam pieniądze.
SG: To tak bez umów?
JK: Są oczywiście jakieś tam papiery, ale w YC krąży handshake deal, czyli jeśli dogadasz się na spotkaniu na konkretne warunki, to już jest gentlemeńska umowa, która jest chroniona przez prestiż YC.
SG: Wracając do klientów, z kogo jesteście najbardziej dumni?
JK: Mamy mnóstwo klientów w tym momencie. 65% firm z listy Fortune 100 w Stanach jest na naszej liście. Z takich, z których jesteśmy bardzo zadowoleni to na przykład druga co do wielkości sieć handlowa. Nie wiem, czy zaglądasz do nich – są np. w Sunnyvale czy w San Francisco?
SG: Masz na myśli Target? Byłam tam nawet wczoraj!
JK: Nie mogę tego dokładnie powiedzieć ze względu na klauzulę o poufności, ale jeśli ściągniesz sobie ich aplikację to będzie ona dzięki beaconom podpowiadać produkty dopasowane do Twojego zachowania w sklepie. Więc jeśli spędzasz dużo czasu w sekcji consumer electronics czy innej, to oni będą Ci podpowiadać produkty, które wiedzą, że lubisz, bo po prostu tam przebywasz.
SG: Wczoraj, jak widać, byłam akurat w sekcji z produktami do stylizacji włosów <śmiech>!
JK: No to może następnym razem będziesz może dostawać więcej ofert z tym związanych. Oprócz dużych sieci handlowych mamy też wielu innych klientów. Są to też lotniska, muzea, szpitale.
SG: Jak bardzo zagęszczona jest taka sieć beaconów w dużym sklepie sieciowym?
JK: Na potrzeby tej aplikacji, która jest testowana jest to na poziomie poszczególnych działów. W typowym dużym sklepie jest kilkadziesiąt działów, więc w tym momencie można stwierdzić, w którym dziale jesteś.
SG: Teraz porozmawiajmy o rzeczach związanych z organizacją wokół Waszego startupu. A właśnie, czy Wy jesteście polskim startupem?
JK: Dobre pytanie. Bardzo dużo osób, gdy pisze o nas czy innych startupach, które są zakładane przez polskich founderów, piszą, że pierwszy polski startup zrobił to czy tamto, lub zdobył coś. Ja to nazywam nacjonalizmem startupowym, co jest bardzo pozytywne, bo to bardzo pomaga.
SG: Zresztą Polska to lubi i dobrze się takie nagłówki sprzedają.
JK: Tak, ale czasem to też nie do końca prawda. U nas spośród trzech founderów, tylko dwóch jest z Polski. Spośród 50 pracowników, wielu nie jest Polakami. 80% naszych klientów jest z USA lub Wielkiej Brytanii. Sama spółka jest zarejestrowana na prawie Delaware. Ani nie jesteśmy polscy, ani amerykańscy, jesteśmy po prostu globalnym startupem, który działa na tych rynkach, na których wydaje nam się, że ma to największy sens. Oczywiście jesteśmy też dumni z wielu cech, które wykorzystujemy, np. z tego, że produkujemy w Centralnej Europie. Na naszych pudełkach znajdziesz wizerunek Krakowa. Uważamy, że to jest nasza silna strona. Natomiast nie jest to coś, czym epatujemy we wszystkie strony. Bo naszych klientów nie interesuje, skąd jesteśmy i w jakim języku mówimy. Ich po prostu interesuje, czy dostarczamy najwyższą jakość naszych produktów.
SG: Mówisz, że macie 50 pracowników. To już całkiem spora liczba. Gdzie oni się znajdują?
JK: Mamy trzy lokacje, w których jesteśmy najbardziej aktywni. Oczywiście naszą największą lokacją jest Kraków – Stare Podgórze. To jest kwatera główna, inżynieryjna. Tam mamy programistów, ludzi, którzy projektują nasze produkty oraz zespół, który zajmuje się naszą społecznością. I tam też produkujemy. Natomiast drugą naszą bazą jest Manhattan w Nowym Jorku, gdzie mamy obsługę naszych największych klientów amerykańskich. I tam też mój wspólnik rezyduje na co dzień. Jest to biuro, w którym dużo stawiamy na relacje z klientami, na PR i marketing. No i w końcu tutaj, w San Francisco przy Market St. bardzo często nas znajdziesz w Digital Garage, to jest taki co-work jednego z naszych inwestorów. Tutaj z kolei budujemy relacje z innymi spółkami technologicznymi, budujemy community, często spotykamy się z inwestorami, z klientami.
SG: Gdzie zatem przebywacie najwięcej, w PL czy w USA?
JK: To jest dobre pytanie. Ja latam bardzo często, przemieszczam się między tymi lokacjami, dużo czasu spędzam w samolocie. Wszystko zależy od fazy. Jeśli budujemy produkt, i wprowadzamy coś innowacyjnego, spędzamy czas z inżynierami, to jesteśmy w Polsce. Jeżeli musimy się spotykać z klientami i pracujemy nad nowym wdrożeniem, to jesteśmy z klientami, w Nowym Jorku, w Minneapolis czy w Południowej Karolinie. A jeżeli na przykład robimy foundraising lub pracujemy nad partnerstwem z jakąś dużą firmą technologiczną, to jesteśmy tutaj, w Dolinie Krzemowej.
SG: A gdy jesteś w USA, to gdzie się zatrzymujesz?
JK: Najczęściej w South Bay, tj. Palo Alto, czasem San Francisco.
SG: To są hotele, mieszkania…?
JK: To zależy od pobytu, od jego długości. Na ogół są to hotele, czasami Airbnb. Za każdym razem oddzielnie załatwiam miejsce pobytu. Mieliśmy kiedyś dom, który wynajmowaliśmy w Mountain View, gdy byliśmy tutaj podczas YC przez 4 miesiące, ale teraz nie ma już takiej potrzeby.
SG: Czyli na ogól mieszkasz w Krakowie, tam też jest Twoja rodzina?
JK: Tak, rodzinę mam w Krakowie. Moje dzieciaki chodzą do szkoły. Kraków jest świetnym miastem do życia, prowadzenia biznesu, jest świetnie połączony z innymi stolicami. Więc fajnie być w Kalifornii, fajnie być w Nowym Jorku, ale Kraków też jest świetnym miastem.
SG: Jak to jest prowadzić takie potrójne życie?
JK: Jest to ciekawe, żeby móc raz na jakiś czas wyrwać się z kontekstu i z takiej strefy komfortu. Fajne jest to, że wbijasz się w samolot, lecisz na drugi koniec świata, spotykasz się z totalnie innymi ludźmi, którzy myślą inaczej, widzisz zachowania konsumentów, które są inne. Ale gdzieś tam na koniec dnia wracasz do swojego zespołu i tworzysz jakąś innowację. Na pewno takie rozstania są trochę uciążliwe dla mnie czy dla rodziny, ale nie da się robić globalnego startupu siedząc za biurkiem. Więc dla mnie osobiście jest to fajne wyzwanie, odnajduję dużą energię w tym, by podróżować, spotykać się z klientami, z ludźmi, wdrażać tę innowację i mieć jakiś impakt.
Jeśli druga co do wielkości sieć detaliczna w USA, w której zasięgu jest 60 mln Amerykanów wdraża z nami system, no to WOW, jest to duża rzecz i wyróżnienie. Nie jest lekko, ale nikt nigdy nie mówił, że w startupach jest lekko. Startupy to jest ciężka praca od rana do nocy. Jeden z popularnych inwestorów, zdaje się Ben Horowitz właśnie mówi, że jako startup CEO spał jak dziecko, to znaczy budził się co 2 godziny i płakał. I chyba coś w tym jest. Startupy mają swoje różne ups and downs, czasami jest pod górę, czasami z górki. Ale przynajmniej coś się dzieje, to jest świat, gdzie masz dużą kontrolę i wpływ na wszystko. Każdy startup ma swoje przejścia i to jest też fascynujące.
SG: A nad czym teraz pracujecie? Co jeszcze jest do zrobienia?
JK: To jest technologia, w której, dopóki Ty nie będziesz mogła pojechać do IKEA w Palo Alto i nie wejdziesz w interakcję z produktami, to nasza misja nie jest zakończona. Jeszcze dużo pracy przed nami. Cały czas pracujemy nad nowymi produktami, wdrażamy nowe strategie, spotykamy się z inwestorami, rekrutujemy. Jak się raz zacznie robić startup, to nie ma końca. Oczywiście, jest też dużo udoskonalania tego, co mamy, dzięki wiedzy, dzięki klientom, dzięki nauce. Ale też planujemy wdrożyć na rynek totalnie nowe produkty, których nikt wcześniej nie widział, są w zupełnie nowej kategorii i cały czas w kierunku innowacji.
Na zdj. od lewej: Jakub Krzych, Steve Cheney i Łukasz Kostka
SG: Czy w rozmowach z inwestorami odczułeś, że to, że mieszkasz w Polsce ma dla nich jakieś znaczenie?
JK: To jest różnie. Wszystko zależy, z kim się rozmawia. Wiadomo, że rolą inwestorów jest minimalizować ryzyko inwestycji. Zawsze inwestorzy mogą to ryzyko minimalizować na wiele różnych sposobów. Po pierwsze pomagają founderom, czyli np. robią im różnego rodzaju intra, czy pomagają pozyskiwać pracowników, poznawać klientów. Wiadomo, że prościej jest im to robić, mając założycieli na miejscu. Na pewno jest grupa inwestorów, która mówi, że gdybyście byli na miejscu, możemy Wam bardziej pomóc. Po drugie, dla nich to, czy ktoś jest z Krakowa czy z Atlanty, to wszystko jedno — tak długo, jak jesteś spoza Doliny to dla nich oznacza to samo. Na pewno dla wielu z nich jest to, że założyciel jest spoza Doliny Krzemowej, to dodatkowy czynnik ryzyka. Natomiast naszą rolą jest mówić inwestorom, w jaki sposób my z kolei minimalizujemy ryzyko. Jeżeli w Krakowie jesteśmy w stanie łatwo i szybko zbudować super solidny zespół inżynierów albo uruchomić szybko wydajną produkcję, czy też łatwo i szybko pozyskiwać klientów będąc w Nowym Jorku, to dla wielu ma to sens. Jeśli uda się przeciwstawić ich ryzyka z naszą strategią i silnymi stronami naszego setupu, to są inwestorzy, którzy nie mają problemu i inwestują.
Natomiast dla tych wszystkich, którzy będą czytać naszą rozmowę i mają w planie prezentować swój biznes przed inwestorami tutaj lokalnie, to nie powinni się zrażać początkowymi odmowami. To jest normalne, rolą założycieli jest znaleźć takie argumenty, które przemówią do inwestorów. A jeśli tego wymaga biznes, niech tutaj spędzą parę miesięcy czy tygodni i spróbują zobaczyć, jak tu jest. Może to nie jest zły pomysł, by czegoś ciekawego tutaj się nauczyć, a zespół budować zdalnie.
SG: A czy Ty przewidujesz w przyszłości przeniesienie się do Stanów na stałe?
JK: W starupach to jest tak, że nie da się niczego przewidzieć. Ja nie mam bladego pojęcia, co i jak będziemy robić za 2 tygodnie, a co dopiero za parę miesięcy czy lat. Ale wiem, że moją rolą jako założyciela i jako CEO jest być zawsze tam, gdzie wymaga tego misja organizacji. Nie wykluczam, bardzo lubię Kalifornię i moje dzieciaki z żoną byli tutaj wiele razy i być może w przyszłości, będę tutaj spędzał więcej czasu, a nawet osiądę na stałe. Ale to zależy, czego będzie ode mnie wymagała firma i jej faza rozwoju.
SG: Co chciałbyś powiedzieć czytelnikom bloga jaion.pl?
JK: Przyszłych przedsiębiorców, którzy czytają Twojego bloga, zachęcam do tego, żeby nawet jeśli nie planują ekspansji globalnych, to warto, by raz na jakiś czas tutaj bywali. Jest to świetne miejsce, w którym można zbudować fajną sieć kontaktów, zainspirować się, zobaczyć, jak ludzie używają produktów. Tych, którzy szukają swojej szansy, też zachęcam do tego, by spróbowali zaaplikować do YC, 500 startups i innych funduszy, to zawsze otwiera oczy. Mam nadzieję, że takie rozmowy jak nasza pomogą im szybciej zacząć i podjąć decyzję.
SG: Dzięki za rozmowę!
Podobał Ci się ten post? Jeśli tak, to zapisz się do newslettera, aby dowiadywać się więcej o startupach w Dolinie Krzemowej, o życiu w Kalifornii ☀️ i USA lub dostawać informacje o konkursach i nowych wpisach. Możesz być pewny/a, że Twój adres e-mail jest bezpieczny, a wiadomości będą zawierały starannie dobraną treść.