Taka historia:
W październiku wykupiliśmy podstawowe ubezpieczenie zdrowotne. Dla przypomnienia – kilka informacji o systemie służby zdrowia podawałam już tutaj. Wkrótce po jego wykupieniu pojawiłam się na konsultacji u lekarza specjalisty w klinice w Palo Alto, w której zrobiono mi kilka profilaktycznych badań. Podczas umawiania się na wizytę Panie pytają o ubezpieczenie i proszą o pokazanie karty ubezpieczeniowej. Ponieważ mamy tymczasowe, podstawowe ubezpieczenie, zadzwoniły do ubezpieczyciela upewnić się, że pokryje moje koszty – okazało się, że tak. Wspaniale.
Na miejscu przyjęto mnie o umówionej godzinie, przeprowadzono badania, porozmawiałam z lekarzem, wszystko w porządku. Całość potrwała ok 2h. Znowu wspaniale!
Wyszłam, o wizycie zapomniałam.
Dzisiaj co? Jest luty, przychodzi list od ubezpieczalni informujący, że wniosek(!) w mojej sprawie jest na chwilę zawieszony, bo nie została nadesłana dokumentacja z wynikami moich badań. Wraz z listem zostały uprzejmie dołączone rachunki na… $2,500!
Proszą o przesłanie wyników badań z ostatnich dwóch lat i wtedy wniosek z powrotem będzie rozpatrywany :D Co? Ja mam wysłać wyniki badań z ostatnich 2 lat? To z Polski mam im wysyłać? Poza tym to chyba nawet nie mam… I co to za kwota… $2,500… Dzizas.
Dzwonię do ubezpieczalni, a tam uprzejma informacja, że listy, które dostałam były kierowane do kliniki, w której byłam, a nie do mnie. Ubezpieczyciel prosi klinikę o przesłanie dokumentacji z badań, które przeszłam i twierdzą, że wciąż ich nie otrzymali. Ja dostałam tylko kopie dokumentów. Ufff, na chwilę mi ulżyło, ale w końcu jak się przecież klinika z ubezpieczycielem nie dogada to kto będzie odpowiedzialny za pokrycie tych kosztów? No chyba nie sąsiad.
Dzwonię do kliniki, że taka sytuacja, a tam przemiła Pani mówi co? Że oczywiście, to sprawdzi ale widzi tu jakąś notatkę, że to najpierw ubezpieczalnia mnie o coś prosiła, czego nie dostarczyłam, czyli typowa spychologia. Oczywiście się nie dałam i mówię, że nic nie dostałam i poza tym to niby co takiego mogłabym JA dostarczać. Rozmowa skończyła się na tym, że prawdopodobnie klinika już nadała tą dokumentację i jest w drodze ;) Pewnie mnie oszukała i zaraz dopiero wysłali. Okaże się wkrótce.
Wnioski: Ubezpieczenie zdrowotnie w USA to jedno z kolejnych ubezpieczeń na liście obok pakietu na Twój samochód, dom, firmę, sprzęt. Jak coś Ci się stanie, to Twój usługodawca wystawia rachunek a ubezpieczyciel patrzy, czy i ile ma z tego ma zapłacić. Na szczęście zwykle każdy pakiet ma ustaloną kwotę tzw. out of pocket, których pacjent w ciągu roku nie może przekroczyć. Dlatego bardzo ważne jest by dokładnie przyjrzeć się oferowanym pakietom i mądrze dobierać je do swoich oczekiwań.
Ja podliczyłam że ostatnio wyszło mi ok 600zł za wymianę plomby w zębie (ukruszył mi się się kawałek i musiałam wymienić całość, bez żadnego dodatkowego wiercenia próchnicy, więc ogólnie niewiele roboty). I to częściowo na ubezpieczenie. Wymagało to dwóch wizyt bo najpierw dentysta musi rozeznać sytuację, a dopiero przy drugiej wizycie brać się za robotę ;) Wtedy też zapytałam czy mogą mi przy okazji za jednym zamachem zrobić przegląd. Oczywiście nie mogli i trzeba było umówić się na trzecią wizytę ;) Teraz chociaż tyle dobrego, że będę mieć ubezpieczenie przez pracodawcę więc dużo lepsze i te plomby będą za darmo ;D
Wspolczuje tego podstawowego pakietu, firma mojego meza zapewnia pracownikom i ich rodzinom pakiet tak hojny, ze placimy tylko do $300, a reszte pokrywa ubezpieczenie. Masz racje, w USA bez ubezpieczenia to jak ciagla gra w rosyjska ruletke;/