Dziś 7 listopada… to ciekawe, jak inaczej odczuwa się mijające miesiące w Kalifornii. Niby listopad, a pogoda jak z początku września. I właściwie tak jest już od ok. miesiąca, a i pewnie zmieni się niewiele przez kilka kolejnych. Wczoraj po południu odwiedziła nas Jamie. Jamie jest w moim wieku, urodziła się w Arizonie, ale po liceum przeniosła się do Doliny Krzemowej. Śmiesznie zabrzmiało gdy ok 17:00 powiedziała ze smutkiem w głosie rozglądając się po oknach: Eh, zima już!
Po chwili zauważając nasze zdziwienie dodała: Noo, w sensie, że już tak szybko ciemno! Szybko sobie przypomniała, że na temat zimy mamy nieco różne pojęcie ;)
Ostatnio przypomniałam sobie o video, które nagraliśmy z Kubą równo rok temu w Kalifornii. Był to teledysk na konkurs do utworu „Something Like Olivia” Johna Mayer’a. Spośród ponad setki zgłoszeń wybrany był jeden, który został oficjalnym teledyskiem artysty. Naszego klipu nie wybrano, ale mieliśmy frajdę przy jego tworzeniu i została nam fajna pamiątka. Stawiając wtedy pierwsze samodzielne kroki w USA nie mieliśmy możliwości zrealizowania większej produkcji, postawiliśmy więc na lekkość i przyjemność. Słowa utworu są bardzo proste i bezpośrednie, taką też przyjęliśmy wymowę klipu.
Zdjęcia odbywały się w San Jose, San Francisco, Santa Cruz i w drodze do Los Angeles. Ostatnie ujęcia nagrywaliśmy w Sylwestra nad oceanem. Było na tyle przyjemnie, że spokojnie można było chodzić na boso po brzegu. Wtedy zdarzyła się nieco zaskakująca sytuacja, gdy chcieliśmy nagrać ujęcie na przybrzeżnych skałach. Woda miała całkiem niski poziom, ale akurat gdy Kuba nagrywał a ja byłam odwrócona tyłem napłynęła wysoka fala, która znienacka uderzyła w moje plecy. Całkowicie przykryła kamienie pode mną a ja oczywiście zostałam przemoczona do majtek! Nie kąpałam się nigdy wcześniej w oceanie w Sylwestra, ale jak widać musiał być ten pierwszy raz.
Video przypomina mi o tym, jak czuliśmy się wtedy w USA. Bardzo niepewnie, nieswojo, jak nie u siebie. Próbowaliśmy tą naszą niepewność uciszać zwiedzaniem okolicy, korzystaniem z pogody, uwiecznianiem pięknych widoków. W dzień byliśmy zadowoleni i uśmiechnięci, wieczorami dopadał nas stres, niepewność i tęsknota za znajomymi, rodziną, mieszkaniem w Warszawie. Przeprowadzka do USA w listopadzie o tyle utrudniała przystosowanie się do kompletnie nowej rzeczywistości, że dni są krótkie, szybko zapada zmrok, po ciemku wszystko wydaje się podwójnie nieznane i obce.
W takiej atmosferze też zapowiadało się Boże Narodzenie. Pierwszy raz daleko od najbliższej rodziny. Jednak Święta spędziliśmy u poznanej wcześniej Polki – Ewy – która mieszka w Los Angeles. Było bardzo przyjemnie, choć nietypowo a wręcz egzotycznie :) Boże Narodzenie z palmami, słońcem i jacuzzi kompletnie nie mieściło nam się w głowie. W dodatku z dala od wszystkich, nie po swojemu, za to Ewa i jej córka były nadzwyczaj kochane.
Zostaw odpowiedź