Każdego dnia przychodzi mi na myśl wiele komentarzy i wniosków na temat USA i Doliny Krzemowej. Nie zawsze są łatwe do sprecyzowania i opisania, poukładania w jedną całość, zobrazowania bez szerszego kontekstu. Dlatego niestety często są odkładane na półkę czekając na „lepszy czas”. Myślę sobie jednak, że nie warto z nimi czekać, że muszę znaleźć metodę, by pisać o nich na bieżąco. Są to nieraz bardzo ciekawe wnioski na temat tutejszego życia i różnic w porównaniu z Polską. I chyba jednak wprowadzę dodatkowo dosyć luźno pisane posty na blogu. Niekoniecznie zawsze będą to kompletne historie i teksty podsumowujące całą dziedzinę tutejszego życia. Myślę, że fajnie byłoby, gdyby takie pełne wpisy przeplatały się ze spontanicznymi i nie zawsze idealnie przemyślanymi komentarzami, wnioskami, obserwacjami, po prostu tym, co dzieje się na co dzień. Nie zawsze ze zdjęciem, ale za to z esencją w treści. Na przykład o tym, ile dzisiaj kosztował fryzjer i ile daje się napiwku, lub o tym, że wózki w jednym z centrów handlowych mają czujniki i bez uprzedzenia zablokował mi się ostatnio jeden po przekroczeniu pewnej niewidzialnej granicy.

Mogłabym co prawda tworzyć krótkie posty na FB, ale po 1. zwykle zajmowałyby one nieco więcej niż 1-2 zdania, po 2. FB to nie moja własność i wszystko, co tam się publikuje leży na serwerach FB, nie moich – czyli pewnego pięknego dnia FB może z tym zrobić wszystko, po 3. tylko na swoim blogu mogę dokładnie obserwować co się bardziej podoba, a co mniej i dzięki temu planować kolejną treść tak, aby była jak najbardziej atrakcyjna.

Tak więc oprócz postów takich, jak dotychczas, spodziewajcie się też krótszych postów z konkretnymi komentarzami/obserwacjami/spostrzeżeniami. A to nie oznacza nic innego jak to, że warto będzie na bloga zaglądać częściej ;) Zawsze zachęcam Was do dodawania swoich opinii, pytań, komentarzy pod postami. Tym razem zresztą szczególnie fajnie byłoby przeczytać, co o tym sądzicie?

Dzisiaj mam szczególnych kilka myśli do zanotowania.

Fryzjer

Bohaterem/ką dnia oprócz codziennej rutyny było wyjście do fryzjera. Było to moje pierwsze farbowanie (baleyage) i strzyżenie w USA. Dotychczas zawsze czekałam do przylotu do Polski ze zrobieniem włosów, co zwykle trwało do ok. pół roku, a przy blond pasemkach to oznaczało istną katastrofę. Tym razem też czekałam już od sierpnia, a to wszystko dlatego, że po 1) trochę żałowałam kasy, po 2) ciężko było mi zaplanować dogodny termin tak, żebym miała pewność, że będę miała samochód, gdyż mamy (tylko!) jeden ;) a po 3) nie miałam nikogo poleconego, gdzie mogłabym się zgłosić. To były wystarczające 3 powody by odkładać ten temat możliwie najdłużej. Za to codziennie od jakichś 1-2 miesięcy narzekałam na swoje włosy z ciągłym obiecywaniem sobie, że w końcu to załatwię.

Co prawda pierwsze wyjście do fryzjera tutaj kojarzyło mi się z koniecznością nauczenia się nowego zwyczaju, kultury itd. Nie miałam pojęcia, czy też robi się baleyage, czy mają te same metody, czy będę umiała wytłumaczyć o co mi chodzi. Po angielsku jeszcze u fryzjera nie rozmawiałam ;) Choć angielski mam od dawna w małym palcu, to jakoś miałam dziwne opory.

Fryzjerkę w końcu poleciła mi znajoma Polka – kosmetyczka. Powinno więc to mieć jakieś znaczenie. Zadzwoniłam do fryzjerki w poniedziałek, by się umówić najchętniej właśnie na dzisiaj tj. na środę, a kobieta z głosem brzmiącym na ok 55 lat zwróciła się do mnie przemile:

– Złotko, mam dzisiaj wolne, nie mam przy sobie kalendarza. Jutro mam jakieś spotkania, kalendarz będę miała w środę rano i z samego rana dzwonię do Ciebie by powiedzieć, kiedy i której możesz przyjść, złotko.

Łojezu. Złota to ja nie jestem, może będę dopiero jak mi odświeży włosy na złocisty blond, ale ok, miłe to. Choć niemożliwie dziwne, że nie ma jak sprawdzić swojego grafiku przez 2 dni? Cóż, nie mając zbytnio wyboru i ochoty na szukanie inne salonu zgodziłam się. I zadzwoniła dzisiaj rano o 9:05 proponując dowolną(?) godzinę :)

Wow, niezła wygoda. Tylko skąd taka dostępność? Po 1, najwyraźniej nie spieszyło jej się, by mnie umówić. Po 2, dzisiaj ma wolny dzień i mogę sobie wybierać czas. To w końcu ma klientów i jej nie zależy, czy nie ma klientów i jej też nie zależy? :D

Gdyby nie była z polecenia, miałabym mocne obawy. A tak to ok, niech i tak będzie.

Generalnie już na początku zauważyliśmy, że Amerykanom nie spieszy się zbytnio do pracy w porównaniu z tym, jak to jest w Polsce. Nawet, gdy prowadzą własne biznesy. Oni zrobią co mają zrobić, w swoim czasie, pora lunchu jest święta, piątek od 14:00 to już właściwie weekend i wtedy nic ważnego się nie omawia, a Klienci – jeśli jest ich trochę to świetnie, jeśli będzie więcej, to super, ale bez przesady, nie można się przepracowywać.

Oczywiście powyższy opis bywa wobec niektórych nieco przerysowany, ale ponieważ sami mamy baardzo zróżnicowanych Klientów z każdej możliwej branży, którzy chcą zrealizować video lub zdjęcia dla swoich firm, to doskonale obserwujemy tego typu tendencję. Druga oczywistość to taka, że Amerykanom nie musi aż tak zależeć na Klientach jak Polakom, bo jednak tutaj 3 razy szybciej można zarobić na to samo, co w Polsce. Tak więc powiedzmy, że i Linda (fryzjerka) nie zaskoczyła mnie jakoś specjalnie.

Blog o Dolinie Krzemowej. Kalifornia, Ameryka i USA Na miejscu okazało się, że to bardzo przyjemny salon o nazwie „Hair it is”, duży, przestronny, nowoczesny ale bez przepychu. Linda była wspaniała i bardzo kontaktowa. Dobrze wiedziała o czym mówię, jeśli chodzi o baleyage. W USA nazywają to po prostu pasemkami. Dobrałyśmy kolory a potem przegadałyśmy cały czas rozmawiając o mieszkaniu w USA (ona przyleciała do Ameryki w 1985). Spędziłam tam jak zwykle z moimi włosami 3 godziny. Wszystko wyglądało właściwie tak samo jak w Polsce, tylko tematy rozmów przynajmniej na początku nieco inne. No i cena – $130. Ale nie wystarczy zapłacić pełną podaną kwotę. Od razu przy płaceniu zostałam poinformowana przez osobę, która przyjmowała płatność, że napiwek mogę doliczyć do karty.

O tym, że daje się napiwki fryzjerom w USA to słyszałam, tylko akurat ostatnio kompletnie o tym zapomniałam i dzisiaj nieprzygotowana siedząc we fryzjerskim fotelu pisałam do koleżanki czy i ile napiwku się tutaj daje. Odpisała, że 10-20%, zależnie od tego, jak mi się podobało. 20%??? Tj. zamiast $130 miałabym zapłacić $156 zakładając, że jestem zadowolona? A jeśli dam „tylko” 10% tzn, że mi się nie podobało, czy może np. akurat mogę mieć zwyczajnie krucho z kasą?

Ok, było b. miło i gdzieś tam spodziewając się takiej ogólnej kwoty podpisałam rachunek na $150. Oczywiście to ogromna kasa przeliczając na złotówki. Ale mieszkając i zarabiając tutaj nie przelicza się już na złotówki. Nauczyliśmy się już zresztą, że usługi w Dolinie Krzemowej kosztują mniej więcej tyle samo nominalnie, co usługi w Polsce (tj. przynajmniej w Warszawie), tyle, że zamiast ZŁ stoi $. Za to rzeczy, które się kupuje są w podobnej cenie po przeliczeniu walut. Co daje nam śmieszne wrażenie o proporcjach, bo np. jeansy, swetry, torebki i kosmetyki z sieciówek kosztują ok. $15-$45, prosty mebel w IKEI ok $100-150, a farbowanie i strzyżenie włosów też $150 :) Tak więc wszyscy mówią tutaj, że usługi są drogie, a ponieważ sami pracujemy w usługach, to odpowiadamy, że nie są drogie, tylko w końcu takie, jak powinny być :)) Bo dzięki temu usługodawcę stać na koszty i rozwój.

O tym i o porównaniu z Polską akurat można by pisać i pisać i na pewno ten temat będzie często powracał w moich postach.

Dodam jeszcze parę słów na temat efektów tych zabiegów fryzjerskich. Linda była cudowna, i w salonie zaraz po skrupulatnym wysuszeniu i wygładzeniu włosy wyglądały extra, ale jednak potem w swoim własnym lustrze przekonałam się, że nie do końca jest tak, jakbym chciała i na co liczyłam.

I prawdopodobnie jutro (tj. dzisiaj już polskiego czasu) zadzwonię do Lindy i zapytam o możliwość dosłownie delikatnego poprawienia, ale nie mogę teraz tak po prostu zadzwonić i powiedzieć, że miałabym prośbę jeszcze o minimalne poprawienie koloru w jednym-dwóch miejscach. W takim wypadku Linda pomyślałaby, że jestem nieuprzejma i najwyraźniej ogromnie niezadowolona. Muszę najpierw powiedzieć, że cudownie mi się wczoraj siedziało te 3 godzinki w salonie, że piękne nałożyła kolory, że uwielbiam ją i jej salon i że właściwie to zrobiła mistrzowską robotę, tylko że…. i tu dopiero jest miejsce na jakieś w miarę szczere zdanie choć i tak nie do końca wprost powiedziane.

To jest niebywałe w Ameryce. Że nie można od razu przechodzić do rzeczy. Jeszcze nie spotkałam się z taką od razu konkretną rozmową z nikim, kto się tu urodził lub mieszkał od dłuższego czasu.

No, to na dziś tyle, miało być krótko a wyszło jak zwykle :D Mam nadzieję, że przede wszystkim udaje mi się przemycić trochę amerykańskiego klimatu. Zawsze chętnie poznam Wasze komentarze!

6 komentarzy

  1. Natalia

    jestem po 1 wizycie u fryzjera w USA i to co mam na głowie to po prostu tragedia. Salon był polecony i Pani, która mi go poleciła naprawdę miała ładnie zrobione włosy. Jak przyszłam jednak do salonu, to włosy właścicielki wzbudziły mój niepokój i mój błąd, że już wtedy nie zrezygnowałam. Przede mną kolejna wizyta u fryzjera – szukam nowego salonu. Strach to mało powiedziane, co teraz odczuwam.

    Odpowiedz
  2. ID

    Właśnie trafiłem na Twój blog, bardzo mi do gustu przypadł, zapewniam że będę śledził kolejne wpisy:) uwielbiam czytać jak to się żyje w USA w każdym aspekcie i porównywać to z własnymi doświadczeniami. Co do tematu to jeśli chodzi o męskie strzyżenie to w Stanach wg mnie jest drożej, nawet trzymając się zasady że nie porównujemy USD/PLN. W Texasie za strzyżenie samą maszynką beż żadnych modelingów zapłaciłem 20$ plus tip chyba 3 jak pamiętam. I zgadza się, nawet jeśli nie płacisz gotówką to do karty w procesie płacenia dodaje się wartość napiwku wg uznania. I oczywiście przesympatyczna i miła atmosfera jest gratis:)

    Odpowiedz
  3. Mariusz Wacławiak

    a czy w salonie byly lustra? ja przeżyłem niezły szok jak zobaczyłem salon fryzjerski dla panow, nie mieli tam luster ;) zdziwiony pracownik przyszedl z malym okrągłym lustrem, skoro taki ciekawy bylem efektów..

    Odpowiedz
  4. Kamila

    Nie wiem czemu umknal mi ten post:/ U nas w Polsce tez niektórzy maja taki amerykański zwyczaj ” owijania w bawełnę” i wyznam szczerze, ze zawsze budzi to moja czujność, bo nie wiem, czy wynika to z dobroci serca i życzliwości, czy z wyrachowania(?) Mialam szefowa, która jak dzwoniła do kogoś znajomego po jakiejś prośbie, zawsze wcześniej radośnie zagadywala o to co i jak u kogo, choć wiem na pewno, ze jej to nie interesowało, a potem przechodziła do sedna. Osobiscie wole jak ktoś wali prosto z mostu, ale z drugiej strony lubię ta amerykańska życzliwość, to mnie w Amerykanach ujelo:)
    Ps jest 6 listopada 2014 r a dziś o 16.00 pod moim biurem W Łodzi auto odnotowało 20,5 stopni Celsjusza!!!; to Sylwia dla Twojej wiadomości- tez można żyć, ale od jutra ponoć zimniej i ma padać :( i tak już do kwietnia :(

    Odpowiedz
  5. Magda

    Ja ostatnio płaciłam $26, już z napiwkiem, ale to było tylko mycie i podcięcie (i mieszkam w Midweście ;) ). Co ciekawe przy samym strzyżeniu nie ma bardzo dużych różnic w cenie dla dziewczyn i facetów, jak to się spotyka w Polsce.
    Jeśli chodzi o nie mówienie wprost to ja czasem się zapomnę i od razu przechodzę do sedna, bez tej całej otoczki, i potem wydaje mi się, że ludzie mnie oceniają i że to było trochę niegrzeczne i ogólnie mi głupio ;P

    Odpowiedz
  6. ASz

    Tak, tak, tak! Jestem za! Krótkie, długie – nieważne, byle dużo takich newsów o zwyczajach, równie interesujących jak do tej pory.

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.