Wystarczyło kilka dni pobytu w Vegas, a historiom i opowieściom nie ma końca. Wpisy z ostatniego wyjazdu publikowałam już tutaj i tutaj, dzisiaj przedstawiam obszerną galerię zdjęć próbując oddać klimat tego miasta. Wkrótce wpis na temat przejazdu nowo-otwartym kołem High Roller, Hotelu Bellagio, Starówki na Fremont i pewna smakowita niespodzianka.
Lot z San Francisco trwał 1,5 godziny. I o ile lot do LV był całkiem przyjemny, o tyle powrót (nie wiem czy dlatego, że nocą, czy rzeczywiście było coś nie tak) był chyba moim najgorszym lotem w życiu. Siedzieliśmy przy wyjściu awaryjnym i jak nigdy żałowałam, że mam za dużo miejsca i nie mogę złapać się siedzenia przede mną. Trzęsło okrutnie, a przy lądowaniu w San Fran, które odbywa się zwykle tuż nad samą wodą, nie było widać nic i ten brak wzrokowej kontroli nad sytuacją totalnie mnie wykończył. Spokojne wylądowanie traktowałam jako wielkie szczęście. Eh, jakie to latanie bywa przewrotne.
Droga do Vegas mijała super szybko szczególnie z takimi widokami za oknem.
I samo Vegas…
A lądowało się tak:
Już od pierwszych chwil na lotnisku Vegas wita maszynami do gier.
Wspominałam już, że LV jest duże, ale to co najbardziej znane turystom znajduje się na jednej głównej ulicy – Las Vegas Boulevard czyli Strip. Po jednej stronie, w okolicy ulicy Tropicana kończy się hotelem Mandalay Bay, a po drugiej w pobliżu Sahara Avenue – Hotelem Stratosfera. Za Stratosferą, na skrzyżowaniu z ulicą Fremont, znajduje się tzw. stare miasto czyli stare centrum Vegas, częściowo zachowane i wciąż tętniące rozrywkowym życiem lecz na bardzo krótkim odcinku.
Na początku kręciliśmy się po naszym pierwszym hotelu – Stratosferze. Wjazd na sam czubek wieży (280m, ok 100 pięter) nie był specjalnie stresujący, bo na czubku są albo szyby od podłogi do sufitu, albo wysokie barierki a za nimi kolejny balkon. Gdy komuś mało wrażeń, to może udać się na tamtejsze atrakcje tj. skok na linie, zjazd z ramienia o długości 20m wystającego z wieży, karuzela również wystająca poza jej przegi, lub relaksujący spadek z pionowego słupa na samym czubku wieży.
Vegas charakteryzuje się tym, że podrabia słynne światowe zabytki i symbole dużych miast. Tradycją jest (o ile można mówić o tradycji), że hotele budują się na wzór znanych stolic takich jak Wenecja, Nowy Jork, Paryż, Egipt. Każdy z tych hoteli na zewnątrz przypomina najbardziej typowe cechy miast, a hole wewnątrz imitują ich uliczki oraz niebo, na którym zwykle namalowane są chmury. Tak więc po kilku % można z łatwością pomylić zabudowę od rzeczywistego podwórka.
Kto na tym zdjęciu widzi coś nietypowego?:)
Ku przypomnieniu kilka nagrań z Instagram’a
W Vegas można liczyć na wszelkie możliwe pomysły jeśli chodzi o frywolne gadżety. Na przykład, coś dla pań – case’y na biustonosze :)
Tudzież fartuchy…
Nie muszę jednak wspominać, że gadżety związane z alkoholem dominują. Wszechobecne są sklepiki z wielkimi kubkami, pucharami, i rozkochaną przeze mnie nogą ze szpilką. Nalewa się do nich hektolitry alkoholu i manifestuje się jego spożywanie przechadzając się po Stripie. Taka to moda w Vegas, a ja nie mogłam pozostać w tyle :)
Nie obce jest próbowanie mrożonych alkoholowych napojów, którymi napełniane są olbrzymie puchary. Niestety mi te mrożonki nie przypadły do gustu. Zbyt lodowate i za słodkie lub kwaśne. Nie wspominając o tym, że liczą sobie min. $15 za taki zastrzyk a podejrzewam, że to głównie woda, sztuczne smaki i barwniki. Lepiej kupić pusty puchar i napełnić samemu ;)
Po Stripie wkółko jeździ wielka reklama z dziewczynami na telefon. Nie da się jej nie zauważyć, a wręcz przypomina o sobie kilka razy dziennie.
Nawet i tu:
Sklep m&m’s. Same słodycze i nawiązania do m&m’sów. Coś nie do wiary.
Pokazy ogni.
Chodzenie po Stripie bardzo spala kalorie i przy tym łatwo o szybki głód. Postanowiliśmy się uraczyć „najlepszymi hamburgerami w mieście” w restauracji przy Hotelu Weneckim. Najgorsza decyzja ever. Posiedzieć i popatrzeć na sztuczne kanały i pływające gondole owszem i miło, ale jedzenie zimne, drogie i niesmaczne. Nie polecam. I do tego mają sztuczne świeczki.
Za dnia Vegas to kompletnie inne miasto niż wieczorami. Mówi się, że Nowy Jork nigdy nie śpi. Las Vegas również, a jeśli śpi, to tylko w dzień. Dopiero wieczorami i nocą robi się ciasno na chodnikach tak, że nie da się przejść nie ocierając się o innych ludzi.
A to nowy deptak w okolicy Flamingo prowadzący do pachnącego nowością High Roller’a. Bardzo przyjemny.
Jak się ktoś zmęczy, to można i tak:
A jak nie do końca się czuje na siłach, to i instrukcja świateł ulicznych nie zaszkodzi.
Przy niemal każdym skrzyżowaniu można spotkać ciekawe postaci, z którymi za napiwek można zrobić sobie niebanalne zdjęcia. Nie wiem dlaczego akurat tym razem szczególnie uwagę moją przykuły panie policjantki…
Na koniec cóż, trzeba też pokazać tę mniej błyszczącą stronę Vegas. Oprócz pięknych światełek i luksusowych hoteli dostępne są i takie hity…
Mam nadzieję, że nie będziecie zmuszeni z nich korzystać i bardziej pokierujecie się sugestiami z naszego bloga. W przypadku Hotelu to my poza małymi skokami w bok jesteśmy wierni Eastside Cannery Hotel Casino, które jest nieco na uboczu ale standardem powala wiele tych na Stripie. Pokój udaje się zarezerwować za $50/noc z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Jak trochę zajdą za skórę to można łatwo wynegocjować upgrade do pokoju z jacuzzi przy tym samym lub kolejnym pobyciu. O szczegółach przebojów hotelowych być może w następnym odcinku, tymczasem dzień dobry, dobranoc, i do następnego wpisu o wielkim kole, Fremont i Hotelu Bellagio! :)
No po prostu muszę tam znowu pojechać!!!! Nigdy nie ma czasu w dzień, a w dzień jak widać, można fajne zdjęcia zrobić czy odwiedzić mmsy :-))