W Ameryce na ogół trudno o ciekawe i industrialne wnętrza z oryginalnym menu. Większość amerykańskich restauracji i kawiarnii to sieci stylizowane na jedno kopyto, co zresztą idzie w parze z amerykańską kulturą – wszystko w miarę uniwersalne tak, żeby łatwo było się w tym odnaleźć, by korzystać ze znanych rozwiązań. Również w kwestii restauracji – oprócz Nowego Jorku i San Francisco, tj. miast, gdzie znajdziemy wiele europejskich restauracji, nie jest łatwo trafić na perełki.
Tym razem mieliśmy to szczęście, że Filip, który śledzi mojego Snapchata (? sylwiagorajek), gdy zobaczył, że jesteśmy w Venice, polecił nam świetne miejsce na śniadania – Gjusta (dzięki Filip!).
Restauracja ta jest położona blisko biura Google, w pobliżu są też studia filmowe – jest to bardzo klimatyczny rejon kilka przecznic od oceanu. Jednak łatwo jest przeoczyć to miejsce z zewnątrz. Nie ma specjalnie widocznego szyldu, ciężko powiedzieć, co się za drzwiami kryje. Okazuje się, że w środku jest całkiem spora kawiarnio-śniadaniownia i delikates w jednym, z super chrupiącym, świeżym pieczywem. Nie bez powodu lokalne magazyny porównują Gjusta do słynnej piekarni w San Francisko – Tartine Bakery.
Pieczywo w Stanach jest generalnie bardzo kiepskie. Zazwyczaj jest gumowe, bez smaku, ma mnóstwo konserwantów. Trzeba wiedzieć gdzie je kupować. Pieczywo w Gjusta jest ich autorskim pieczywem, sami je wypiekają i na nim serwują też pyszne tosty. W Stanach panuje pojęcie, że sandwich to kanapka, która składa się z dwóch kromek chleba, u góry i u dołu. W Gjusta serwują kanapki składające się tylko z jednej kromki, którą nazwalibyśmy open sandwich, ale ponieważ pieczywo jest podpiekane, to jest to tost. Dostaniemy tam także pizze śniadaniowe z jajkiem sadzonym oraz ich własne wypieki – croissanty, babeczki jak i rożne dania komponowane z sałatek, jajek itd.
Wnętrze jest bardzo ciekawe, przyjemne, industrialne. Wszystko komponuje się w jedną całość, łącznie z łazienką, która też jest wykończona w surowym stylu.
Surowy wystrój tego miejsca na pewno nie byłby zaletą gdyby jedzenie byłoby kiepskie (możnaby wręcz pomyśleć, że to jakaś melina!) ale widać, że potrawy tam przygotowywane są z dużą uwagą, z doborem świetnych produktów wysokiej jakości. Możemy tam też kupić różnego rodzaju oliwki, oliwy, dżemy, miody.
Jeśli chcemy zjeść na miejscu, to tylko na zewnątrz, w środku specjalnie nie przewidziano na to miejsca. Podobno przychodzi tam wielu filmowców, producentów jak i pracowników Google. Klientela Gjusta rzeczywiście wizualnie różni się od gości w typowych, amerykańskich miejscach. Myślę, że po prostu przypomina nam to, co dobrze znamy z Polski i Europy.
Niedługo na blogu pojawi się specjalna zakładka w wymienionymi miejscami, które znamy i które są według nas godne polecenia. Co sądzicie o takim pomyśle?
Aha! Koniecznie dołączcie do grupy Tajniki Ameryki na Facebooku. Dzieją się tam naprawdę fajne, żywe dyskusje!