4 lata mi zajęło, żeby dostrzeć tą różnicę między kalifornijską a polską jesienią. Nie, nie tą, że nie ma śniegu. Chodzi o długość dnia i czas, jaki dzieciaki przebywają na dworzu.
Pisałam już, że często gramy w tenisa. Otóż po raz pierwszy od wielu lat regularnie uprawiam sport na dworzu! I teraz, gdy słońce zachodzi przed 5:00pm, nasza gra wypada zawsze po zmroku – na oświetlonych kortach w pobliżu stadionów. Dziś wieczorem temperatura była bardzo przyjemna, długi rękaw w zupełności wystarczał. Jednak to, co było inne niż zwykle, to cisza i pustka do okoła (podczas gdy parę dni temu o tej porze był ruch jak na Marszałkowskiej).
Przez sekundę pomyślałam sobie – no tak, ciemno przecież już od 2 godzin, zima za pasem, nie biega się na zewnątrz. Jednak nie! Nie to jest powodem. Krótsze dni ≠ czas spędzany na powietrzu. Jeszcze parę dni temu ruch wokół kortów był jak na Marszałkowskiej. W kalifornijskim świecie sportów i rozrywek outdoorowych miesiąc i pora roku przecież nie ma znaczenia. Co najwyżej zakłada się cieplejszy sweter. Widocznie piątek… przed Świętem Dziękczynienia, wszyscy myślą o zadaniach domowych, a nie bieganiu po parku. I tyle.
Niby nic, a takie interesujące, nowe. Naprawdę, widzieliśmy i poznaliśmy już wiele. Dlatego odkrywanie nowych kalifornijskich zwyczajów, zależności, reguł i zachowań wciąż mnie fascynuje.
Dla porównania (kiedyś sprawdzałyśmy to z moją super wierną czytelniczką Kamilą – pozdrawiam kochana!:)) ) – w Kalifornii teraz zachodzi słońce o niemal 1,5h później niż w Polsce. Wow. Ja mam wrażenie, że w połowie dnia to u nas jest już ciemno!