Nowy Jork. Miasto, o którym znów marzyłam od 5-u lat. Coś w tym jest, że trafiam tam niemalże zawsze co 5 lat. Najpierw, gdy miałam 15 lat, potem 20, 25, 26 (anomalia!) i teraz, 31. Wyjazd, jak pewnie wiecie, wydarzył się mega spontanicznie. Dosłownie z dnia na dzień, gdy dowiedziałam się, że rozpoczynam projekt w Netflix (więcej zdradzam na Snapie!??sylwiagorajek) i do tego czasu miałam jeszcze 1 tydzień wolnego. Kuba od połowy kwietnia urzęduje w NYC ze względu na akcelerator (pisałam TU), więc nie było lepszej okazji do tego, by do niego polecieć. W efekcie w środę lądowałam z Las Vegas, w czwartek pojawiły się newsy, w piątek w nocy leciałam do Nowego Jorku. Nareszcie!
Zobacz też: Kuba zostawił mnie dla…
W NYC spędziłam tydzień. W dużej mierze pracowałam nad Valley Talks w nowojorskich kafejkach, ale też udało się wybrać na musical na Broadwayu, pozwiedzać, porobić zdjęcia. Głównie sama, bo Kuba po uszy zajęty w szkole przetrwania. Poniżej wymienię Wam miejsca na Manhattanie, do których lubię wracać, ale wcześniej powiem Wam, że po raz pierwszy Nowy Jork to nie było to samo co dotychczas. Do tej pory za każdym razem, gdy się tam pojawiałam, za wszelką cenę chciałam tam zostać. Chłonęłam każde miejsce, ulicę, budynek, moment. Nie marnowałam ani minuty. Od rana do nocy na mieście. Po kilka razy w tych samych miejscach, żeby naładować się ich energią na później.
Zobacz też: Nowy Jork, 5th Avenue i jedno spotkanie, które zapamiętałam na zawsze
Tym razem było inaczej. Podobnie, ale nie aż z taką desperacją. Dojrzalej, a także spokojniej, bo wiedziałam, że wracam do Kalifornii. I po raz pierwszy od przeprowadzki do USA namacalnie poczułam, że dobrze wybraliśmy, że wylecieliśmy prosto do Kalifornii, choć Nowy Jork też braliśmy pod uwagę. Do NYC chętnie będę przylatywać dla rozrywki, w odwiedziny, dla przygody. Ale cudownie czuję się tu, gdzie jestem. Mamy rewelacyjny adres i póki co nie zamieniłabym go na żaden inny (no chyba, że na ten z domem z basenem w okolicach LA o którym była mowa w Dzień Dobry TVN :P )
W Nowym Jorku poczułam lekki szok przesiadając się z lotniskowego pociągu do głośnego i ciasnego metra, które zresztą przywitało mnie połknięciem ok $20 i obrażoną obsługą. Zabawne jest, jak ludzie pracujący na takiej stacji kompletnie nie czują tego, co Ci, którzy tam się pojawiają prosto z lotniska. Dla wielu z nich jest to pierwsze zetknięcie się z Nowym Jorkiem po długim czasie, lub pierwsze w ogóle. I od razu w zęby.
Cieszyłam się więc tym miastem bardzo, ale inaczej. Co najważniejsze, odwiedziłam wytęsknione i znane mi miejsca. Na pewno jest jeszcze wiele nowych, które by mnie zachwyciły, ale czasu wystarczyło mi tylko na pójście znanymi mi szlakami, które chciałam bardzo odwiedzić. A były to:
– Lower West Side (ten wielki deptak z parasolami i widokiem na Statuę Wolności)
– Financial District i World Trade Center
– Chelsea Market
– SoHo
– Bleecker Street
– Rockefeller Center
– 5th Ave na odcinku Central Parku (oczywiście koniecznie wróciłam do miejsca, gdzie spotkałam głos sumienia – nieznajomego malarza, o którym pisałam w poście o 5th Ave)
– High Line
– Broadway (spacer od południa do 42st.)
– Times Square (raz wystarczy, ale zaliczony być musi)
– Brooklyn Heights
Zdaję sobie sprawę, że jest jeszcze wiele pięknych miejsc, choć nie wszystkie nadają się w pojedynkę (np. East Village głównie służy do chodzenia od baru do baru wieczorami). Jeśli znacie inne cudowne okolice, których następnym razem nie mogę przegapić, piszcie w komentarzach!
A teraz, Państwo pozwolą… Nowy Jork jak malowany!
